Kiedy osiągnięte oznacza za mało – czyli wieczna pogoń za nieosiągalnym

Mało znam osób, które z osiągniętego czerpią 100% przyjemność, bo po dojściu do mety, osiągnięty cel traci na wartości. Jeśli ktoś marzył o dajmy na to zrzuceniu kilku kilogramów, wyobrażając swoje ciało w nowym wydaniu w wymarzonej wadze, to z dużym prawdopodobieństwem poprzeczka schudnięcia może się podnieść tak na kilka metrów przed finiszem. Jak już jest się na progu upragnionego, okazuje się że to co pożądane jest już po prostu – codzienne i…osiągalne. To samo z wymarzonymi pracami, romansami czy z dobrami wszelakimi. Tak na przekór zawsze coś, co nie jest na wyciągnięcie ręki jest ciekawsze, lepsze, smaczniejsze i przynoszące o wiele więcej szczęścia i satysfakcji. Gorzej jak przychodzi refleksja, że dalej się nie da pójść, bo wyżej się nie da, ale to już chyba inna historia. Wieczna chęć posiadania więcej i więcej wynika z naszej zachłannej i pazernej natury. Zawsze chcemy coś innego niż w chwili obecnej jest w naszym posiadaniu, chcemy coś co nie jest łatwe osiągalne i dostępne. Choć jakby tak na to wszystko patrzeć z ambicji strony to  stawianie nowych celów w sumie jest bardzo pozytywne, jeśli…nie zabiera nam przy tym pełni szczęścia z tego co posiadamy. Chcąc pięknego psa, uważałam że stanie się moim spełnieniem marzeń wszelakich. Pierwsze dni to istna bajka w której człowiek unosił się nad ziemią w różowych okularach, takich zasłaniających każde wady i problemy. No ale jak już cel zrealizowany, to sobie tak siedzisz i myślisz….no tak mam psa…. jestem szczęśliwa…. tak mówiłam, że do szczęścia nic więcej nie trzeba…..ale. No właśnie, zawsze to „ale” się pojawia i od nowa zatacza się koło oczywistego, znów to co wymarzone obecnie ociera się o pospolite i niewyjątkowe, takie normalne i rutynowe. Zaczyna się narzekanie i wyszukiwanie dziur w całym, takie ciągłe dążenie do nierealnego. W tym wszystkim można naprawdę się pogubić i w imię pogoni zdeptać posiadane szczęście. Trzeba chyba jakoś tak umiejętnie sobie powiedzieć – „a weź przestań biadolić i się ciesz z tego co masz”…… Choć aja osobiście na takie słowa reaguję ze wściekłością, że rozmówca to mnie nie rozumie i gada standardowe gadki, z typu „się nie przejmuj”. Nie mniej jednak, to znalazłam maleńką podpowiedź, która działa, którą przetestowałam na kilku nieświadomych sztukach. Ten trik to próba przywrócenia wspomnień ciężkiej pracy, która przybliżyła do celu obecnie osiągniętego. Jak tak się odda człowiek wspomnieniom i przypomni, jaka droga była trudna, pokręcona i emocjonalnie kosztowna, to jest maleńka szansa na zrozumienie potencjału posiadanego. Chociaż tak na chwilę zaprzestanie obniżania jak i własnych zasług jak i wartości dokonanego. Zrealizować, że nie ma ani doskonałych ludzi, ani przedmiotów ani nawet doskonałych wierzchołków do wspięcia. Jeśli to co zdobyte, staję się osiągnięte powinno dalej pozostać NIEZWYKŁYM, a podtrzymując takie podejście do życia, można mile się zaskoczyć większą dozą szczęścia. Nie łatwe to zadanie dla tych którzy idealistycznie marzą o doskonałym, ale wszystko jest do wypracowania.

 

Jedna uwaga do wpisu “Kiedy osiągnięte oznacza za mało – czyli wieczna pogoń za nieosiągalnym

  1. Żyjemy na Ziemi, która jest okrągła i horyzont zawsze jest przed nami. Człowiek, to wędrowiec i przez całe życie podąża przed siebie. A horyzont przecież ciągle przed nami. To dobrze, że ciągle idziemy do przodu. Źle jest, gdy już nam się nie chce dalej iść. 😉

Dodaj komentarz