Mieszkając prawie 7 lat w kraju Gaudiego myślałam, że odkryłam już wszystkie różnice kulturowe i nawet zdążyłam się do niech przyzwyczaić. Nic bardziej mylnego….To, że Hiszpanie kolacje jedzą o 23-ciej, czy to że spieszyć się nie lubią to jedno, ale to co oznaczają dla nich ustalone daty w kalendarzu to zupełnie inna historia.
Posiadając faceta co często i gęsto sieje „no problem” niestety spowolniło mnie w odkryciu prawdy o realnym znaczeniu „planowania” a tu nie mała niespodzianka się kryje. Okazuje się, że Hiszpanie jak diabeł święconej wody boją się jakiś dat ustalonych z wyprzedzeniem dłuższym niż 3 dni…My Polacy, ustalone daty np. obiad z kuzynami, traktujemy jako potwierdzone z wyprzedzeniem zdarzenie, na które oczywiście wcale dotrzeć nie musimy, bo przecież różne rzeczy mogą się wydarzyć po drodze.
Dla Hiszpanów ustalenie daty z wyprzedzeniem jest jak przyparcie do ściany z wrzuceniem 90kg zobowiązania na barki, bo wychodzą z założenia, że przecież różne rzeczy mogą się wydarzyć więc nie ma co ustalać tyle naprzód… Zatem jak widać obie strony wiedzą, że zaplanowane wydarzenie może nie dojść do skutku, ale nasz stosunek do planowania jest zupełnie inny…
W Polandii kochamy się w przed-sezonowymi wyprzedażami wycieczek, które śmiało można planować na 8 miesięcy wprzód. Taki plan jest niczym latarnia na środku wzbitego biurowego morza na którą się czeka cały rok. Natomiast dla Południowców to jak przystawienie pistoletu do głowy i wymagania podpisu krwią…bo oni wakacje planują tydzień wcześniej. I pomimo, że oboje chcemy tego samego, każde z nas ma inną drogę do tego celu.
Jak powiedzieć Hiszpanowi, że może za rok można by było tak pomyśleć o założeniu rodziny, to gwarantuję 2 różne reakcje. Argumenty wiekowe, odkładając nawet na bok, po południowca nie przekonują żadne 4-ki z przodu. Polska wersja na taki subtelny planning byłaby pełna gratulacji za brak ciśnienia, że tak temat rzucony, bez pośpiechu …a tu po hiszpańskiej stronie życia podanie specyficznej daty, pomimo że orientacyjnej jest jak odłączenie kabelków od bomby, która dalej głośno tyka. Prawdopodobne jest, też że znajomi takiego delikwenta na taki tekst, kupują już wieniec pogrzebowy bo jak żyć z takim stresem „planowanym”.
Tak samo z weekendami, bo tutaj człowiek szczęśliwe planuje wyprawy, grille i inne atrakcje z wyprzedzeniem, żeby zgrać wszystkich a tu zonk. Hiszpańskiej połówce zbiera się na życiowy foch to wyrzygania o nie braniu jego potrzeb pod uwagę. Bo jak się okazuje, tutaj planuje się w sobotę rano, co by się robiło z całą ekipą w sobotę wieczorem, zatem nigdy słowem się chłop z wyprzedzeniem nie odezwał…bo owego wyprzedzenia nigdy nie ma.
A ja se myślałam, że na polskie realia to słaby strateg jestem, no pomimo że słowa dotrzymuje, to zawsze albo zapomnie albo zmiennie zdanie w ostatniej chwili albo się spóźnię – o taki lekkoduch. A tu się okazuję, że mnie do Niemców porównują, że na przeciwnej stronie spontaniczności wrzucają? Ale że mnie? Że co? No ale jak się wróbla do kolibra porównywać, to można nazwać go spasionym przerośniętym grubasem …w sumie.
Ciekawe jakie w nas różnice kulturowe siedzą, tak głęboko zakorzenione, że ciężko jest je nawet nazwać po imieniu. A zanim się człowiek zorientuje ich przyczyny, jest już od kroku sprzedania pięści w nos swemu lubemu z dorzuceniem focha na miarę „kanapa Twoja do końca miesiąca”….